KRÓTKIE INFORMACJE:
--> UWAGA! Aby nie pogubić się "kto kim jest?" dodałam specjalną podstronę dla osób nie czytających "Percy Jacksona i Bogów Olimpijskich" - na TEJ podstronie będę powoli dodawała postacie z książek R. Riordana.
--> Rozdział 2: 10% (pisany)
--> W "Dziale Ocen i Recenzji" z "Katalogu Euforii" pojawiła się ocena mojego bloga!
--> W "Recenzowisko" pojawiła się ocena mojego bloga!
To na tyle, oczywiście dziękuje wszystkim za komentarze, które jak doskonale pewnie wiecie (sami piszecie blogi, na które wpadam z przyjemnością) naprawdę motywują!

Zaktualizowane dnia: 27.09

wtorek, 28 października 2014

Rozdział IV

"Niech zgadnę, gada i jego kupli szczura oraz piżmaka(…)"

Słońce powoli wychodziło zza horyzontu, a jego blask oślepiał niejednego mieszkańca Manhattanu. Ryan wyglądał na jeszcze bardziej radosnego niż zwykle, właściwie wszyscy troje zatrzymaliśmy się po wyjściu z metra i wgapialiśmy w cud natury.

Widząc jak drapacze chmur otaczane są niczym aureolę przez promienie słoneczne, przypomniał mi się moment nagłego blasku ciała rudzielca w szpitalu i aż zerknęłam na Ryana, który w tym samym czasie również na mnie spojrzał. Nie spuściłam jednak wzroku, choć mówiąc, że chciałam pokonać go na spojrzenia i pokazać, że jego osoba w ogóle na mnie nie działa… byłoby to solidne kłamstwo. Ja po prostu nie mogłam oderwać od niego wzroku. To było jak przymus, ale jako, że ja nigdy nie boje się wyzwań, przybrałam (jak zwykłam) w takich chwilach maskę obojętności.

Naprawdę nie wiedziałam, czemu jego dwukolorowe tęczówki tak na mnie działają? Czemu jego czerwona czupryna wydaje się taka słodka? Przecież ja, Jillian Vivienne, zawsze uważałam, że fajny chłopak to ten, który w podskokach przede mną ucieka.
Gdy w końcu Maggie otrząsnęła się z szoku, iż z głównego szpitala, który znajdował się niemal w centrum Nowego Jorku, udało nam się dojść do Manhattanu, a dokładniej dostać się do jego centrum – tak zwanego środkowego Manhattanu. Byłabym prawdziwym tępakiem, gdybym nie skorzystała z okazji i nie oznajmiła, że wybieram się do internatu (szkoły z internatem) po swoje rzeczy. Nie miałam zamiaru zostawiać żadnych swoich osobistych rzeczy tej głupiej jędzowatej wiedźmie - znaczy się dyrektorce.
Na początku Maggie jęczała coś o niebezpieczeństwie i potworach, ale Ryan stanął po mojej stronie, co spowodowało jej nieuchronną porażkę. Prawdę mówiąc, nawet gdyby rudzielec się za mną nie stawił i tak bym tam poszła, z nimi czy sama było i jest mi to wprawdzie obojętne, jak to czy fast foody są niezdrowe - uwielbiam je, więc jem.
Po chwili okazało się, że autobus jeżdżący w stronę mojej szkoły, ma dwugodzinną przerwę, a to spowodowało, że ruszyłam marszem. Lepszy półgodzinny marsz niż dwugodzinne sterczenie w miejscu. Maggie miała jak zwykle jakieś kłopoty ze zrozumieniem, że mam w nosie potwory i tym podobne stwory, ale szybko jej to wyjaśnił Ryan.
Toteż w ramię w ramię we trójkę szliśmy w stronę sennego koszmaru dla każdego nastolatka.
Szkoły z internatem.
Szkoły z internatem dla trudnej młodzieży – dokładniej mówiąc.
Po pewnym czasie zaczęłam się zastanawiać, czy Ryan nie cierpi jednak na jakiś szczękościsk? Bo szczerze mówiąc jego wieczny uśmiech był niepokojący, a jednak patrząc na Maggie, która bez problemu również szczerzyła zęby w uśmiech, gdy tylko rudzielec powiedział jej jakiś mało zabawny dowcip (moim zdaniem), poczułam się jednak trochę głupio, gdyż naprawdę rzadko kiedy się uśmiechałam. Starałam się więc to nadrobić i uśmiechnąć do nich.
Z marnym skutkiem.
— Jill, dobrze się czujesz? — Zaniepokoiła się Maggie. — Wyglądasz jakby coś cię bolało — dodała dla wyjaśnienia.
— Może powinna więcej zjeść tej ambrozji, o której mówiłaś? — spytał również zaniepokojony Ryan przyglądając się mi. — Może to jakaś reakcja organizmu na szok, jaki przeżyła w ostatnim czasie?
Spiorunowałam ich wzrokiem i oburzona przyśpieszyłam, moi towarzysze dopiero po jakiś piętnastu minutach z ulgą przyznali, że mój „dziwny atak choroby” minął. Miałam ochotę ich udusić i aż dziwię się, że tego nie zrobiłam.
Powoli również uświadomiłam sobie, że zaczynam mieć niewielkie wątpliwości odnośnie mojej ucieczki, ponieważ idąc tak ulicą wśród masy ludzi, moja ucieczka byłaby wręcz doskonała. Jednak jakoś nie chciałam im jeszcze zwiać, może po prostu pierwszy raz od dawna tak dobrze czułam się w czyimś towarzystwie?
Zbeształam siebie w myślach, gdyż odezwał się we mnie syndrom sztokholmski i choć w rzeczywistości nie zostałam porwana, nie zmienia to jednak mojego punktu widzenia na tą sprawę. Jednakże możliwe, iż mój dziwny syndrom był spowodowany tym, że wszyscy przeżyliśmy coś dziwnego i niespotykanego w normalnym świecie, a jak wiadomo „trudne chwile zbliżają do siebie ludzi”.
Szczerze mówiąc, jakoś nie miałam ochoty zaciskać więź z kimkolwiek. W szczególności z tymi dziwakami od siedmiu boleści, którzy nawet nie mogą rozpoznać mojego uśmiechu i uważają go za grymas bólu. Trudno było mi w to uwierzyć, że właśnie tak wyglądałam biorąc pod uwagę mój uśmiech za pomocą ambrozji.
— Skoro mamy z jakieś półgodziny marszu… ja pomyślałam… e… — wyjąkała nagle Maggie, a gdy oboje na nią tylko spojrzeliśmy, zamilkła zawstydzona. — Możesz pytać… o.. co-cokolwiek c-chcesz — wyszeptała cicho jak zwykle się jąkając.
Nadal byłam zdenerwowana po jej słowach odnośnie mojego uśmiechu i nie chciałam zagłębiać się w ten jej cały zwariowany świat. Spojrzałam w niebo jakby chcąc dostać odpowiedzi, czy jednak okazać łaskę i zadać pytanie?
„Oto jest pytanie” - pomyślałam sarkastycznie, żałując, iż nie mam czaszki w dłoni niczym Szekspir.
— To czym jest ta cała ambrozja? — wyskoczył z pytaniem Ryan, gdy już otwierałam usta.
Spiorunowałam go wzrokiem, co spłynęło po nim jak woda po ścianie. Natomiast Maggie była więcej niż uradowana mogąc udzielić nam informacji, ale jednak zgubiłam się w jej wyjaśnieniach, gdy wspomniała coś o ucztach boskich.
—… wtedy Hebe podaje właśnie ambrozję i nektar, jednak dla śmiertelników są one śmiertelne, mogą wypalić człowieka jak lawa, moja dobra koleżanka kiedyś podkradła mi ambrozję z plecaka, gdy byłam w swojej szkole, a mieszkam w Kalifornii, więc jak wspomniałam wypaliła ona w sekundę…
Słuchając jej opowieści, ja i Ryan gwałtownie zbledliśmy, gdy ze szczegółami zaczęła opisywać nam jak jej „przyjaciółka” zaczęła wymiotować swoimi wnętrznościami, a jej oczy się wypaliły, pozostawiając dwie dymiące dziury.
Przerażające.
Właściwie nigdy nie byłam jakimś mięczakiem, ale świadomość, że zjadłam coś tak pysznego, co mogło mnie zabić sprawiało, że dostawałam gęsiej skórki. Jednocześnie wiedziałam, że gdybym dostała znów ten baton nie mogłabym się oprzeć przed zjedzeniem go.
— Kim jest ten cały Chorem?
— Chejron — poprawiła mnie niepewnie Maggie kończąc tym samym swoją wcześniejszą opowieść. — To nauczyciel obozu, myślę, że byłby dyrektorem, gdyby nie pan D. Prawdę mówiąc wszyscy woleliśmy każdego poza panem D. Możesz go rozpoznać poprzez hawajską koszulę, zawsze nosi tę najbardziej paskudną, raz nawet widziałam Posejdona w podobnej koszuli, jestem ciekawa, czemu bogowie…
Od jej monologu, całkowicie nie na temat, rozbolała mnie głowa.
— Chejron to centaur — wyjaśnił, z niemałym rozbawieniem, Ryan.
Maggie zamilkła i spojrzała na nas przepraszająco. Akurat wówczas wszyscy troje wyszliśmy zza zakrętu, a za którym zobaczyliśmy wielki neon z niezdrowym jedzeniem. Od razu się tam skierowałam zapominając o fakcie, że nie mam kasy, ale Ryan już po chwili znalazł się koło mnie machając mi przed oczami swoim portfelem i tym samym powodował, że słowa „idź do diabła” znów zamarły mi na ustach.
Maggie również znalazła się koło nas, lekko dysząc z powodu naszego szybkiego marszu, a szliśmy jakby zaraz McDonald miał spłonąć i były w nim super wyprzedaże jedzenia przed apokalipsą.



Musiałam niestety po chwili skorzystać z toalety, która znajdowała się na parterze, oznajmiłam tę myśl głośno moim jedzącym towarzyszom i rzuciłam ostatnie tęskne spojrzenie na czekające hamburgery. Następnie niemal sprintem skierowałam się w stronę damskiej toalety, aby jak najszybciej opróżnić pęcherz i móc wrócić do najcudowniejszego zajęcia we wszechświecie – jedzenia niezdrowego żarcia.
Maggie niestety nie podzielała naszego zapału i z dezaprobatą wpatrywała się w nasze ociekające tłuszczem i sosami hamburgery. Sama jadła zdrową sałatką, o której istnieniu w McDonaldzie nawet nie wiedziałam. Przemogła się jednak lekko i zamówiła coś niezdrowego. Mianowicie szejka waniliowego, mamrocząc coś o tym, że do końca życia ma dosyć truskawek.
Gdy tylko wystawiłam głowę z łazienki usłyszałam znajomy głos.
— Proszę, proszę, kogo to my tu mamy — zaćwierkał radośnie znajomy głos.
Podniosłam głowę i spojrzałam w jego ciemne szmaragdowe oczy, i uśmiechnęłam się bezczelnie, co pewnie znów wyglądało jak grymas niezadowolenia bądź bólu.
— Niech zgadnę, gada i jego kupli szczura oraz piżmaka — oznajmiłam ironicznie.
Twarz blondyna oblała się pasmem czerwieni, które były wynikiem złości. Nagle wyjął coś z kieszeni, a gdy spostrzegłam znajomy scyzoryk. Wykrzywiłam usta ponownie w pogardliwy uśmiech, bo w końcu bycie siostrzeńcem wrednej dyrektorki niosło za sobą wiele przywilejów – jak choćby bycie wiecznym aniołkiem nie ważne, co zrobi.
— Widzisz Jill… sądzę, że pora wyrównać porachunki — oznajmił z uśmiechem.
Widok mojego maleństwa w dłoni największego kreatyna i idioty na całym świecie, wkurzył mnie maksymalnie. Gdy się zamachnął odruchowo zrobiłam unik, ale najwidoczniej to przewidział, bo nagłe pieczenie i ból na moim policzku, było wszystkim, co potrzebowałam, aby go sprać.
Nie czekałam na rycerza w lśniącej zbroi wraz ze swym wiernym białym rumakiem.
Walnęłam z całej siły w szczękę chłopaka, powodując, że cała jego głowa przekrzywiła się w prawo, a szok wymalowany na jego twarzy dał mi szansę, złapania go za przegub ramienia i pociągnięci z całej siły, aż nagły wrzask bólu dało się słyszeć echem w całym Nowym Jorku. Z radością muszę wyznać, że sprawiłam, iż chłopak będzie musiał mieć nastawianą kość barkowo-ramienną (czy jak to się nazywa). Obeszło mnie to tak samo jak to, że na Antarktyce znów pada śnieg.
Następnie z maską obojętności graniczącą z wręcz psychopatyczną radością wyszarpnęłam z jego nieruchomej dłoni moją własność i przystawiłam mu swoje lśniące ostrze pod gardło, przy czym ani na moment nie odwróciłam spojrzenia patrząc w jego przyćmione szokiem i bólem oczy.
— Widzę Sicay, że naprawdę korci cię, abym cię wykastrowała — oznajmiłam.
Kumple Ericka nie okazali się wcale odważniejsi od niego samego i korzystając z chwili, w której byłam zajęta ich kumplem, wzięli nogi za pas (aż się za nimi kurzyło), a uciekając nawet nie obejrzeli się za swoim kumplem, aby sprawdzić czy jednak nie jestem w trakcie wykonywania swoich rzeźniczych planów odnośnie ich „szefa” – a to mi lojalność i oddanie, nie ma, co!
Blondyn musiał to sobie jakoś uświadomić (lub po prostu oceniał wedle własnej osoby), gdyż przełknął głośno ślinę ze strachu, powodując tym samym, że ostrze mojego scyzoryka drasnęło jego „delikatną” skórę tworząc niewielkich rozmiarów cienką rankę, która naprawdę nie była zbyt głęboka, aby sprawić jakieś trwała uszkodzenia, choć kilka kropel rubinowej krwi (aż dziwne, że nie była ona szafirowa!) spłynęło mu wzdłuż szyi i zniknęło pod błękitnym T-shirtem.
— Nieźle — ocenił mnie Ryan.
Zamrugałam zaskoczona uświadamiając sobie jak blisko byłam spełnienia swoich gróźb, lekko skołowana odsunęłam się od blondyna, który z jękiem ulgi upadł na podłogę, wówczas również zorientowałam się gdzie właściwie się znajduje i spojrzałam z zaskoczeniem na Ryana, który uśmiechając się, a co sprawiło, że naprawdę szybko się przybrałam swoją maskę obojętności.
— Już skończyłam swoją pogawędkę — oznajmiłam drwiąco w stronę płaczącego jak mała dziewczynka blondyna. — Mam dzisiaj wyjątkowo dobry nastrój — dodałam.

*      ~      *      ~      *

Blondwłosa dziewczyna właśnie przechodziła koło swojego ulubionego domku w obozie i wcale nie miała na myśli tego w którym mieszka, co byłoby oczywiste ze względu, iż każdy z obozowiczów kochał najbardziej swój własny kąt.
Annabeth uwielbiała tylko jeden domek bardziej niż swój, ten z numerem trzy i herbem trójzęba na drzwiach, które właśnie się lekko uchyliły, a w szparze pojawiła się znajoma ciemna czupryna włosów, a po chwili jej ukochane morskie oczy należące do (według niej) najprzystojniejszego chłopaka w całym obozie.
- Annabeth – oznajmił znajomy głos.
Szok spowodowany widokiem chłopaka minął równie szybko jak się pojawił. Nie mogła zrozumieć, czemu dwa miesiące przed feriami letnimi, jej chłopak znalazł się nagle w obozie i niewiele myśląc podeszła do niego jak zahipnotyzowana.
- Chodź do mnie Annabeth.
Dziewczyna posłusznie podeszła do niego ignorując wszystkie dzwonki alarmowe, które rozgrzmiały w jej głowie. Ta część niej, w której płynęła krew córki Ateny - bogini mądrości, zaprotestowała. Jej mózg wysyłała znaki alarmowe, ale to serce przejęło kontrolę nad jej ciałem, jakby jej zdrowy rozsądek został oddzielony od jej mózgu samym głosem Percy’ego. Podeszła do chłopaka z ufnością i nie spuściła z niego wzroku choćby na chwilę, a jej szare oczy w świetle słońca (które zawsze świeciło nad obozem – no chyba że jakiś bóg się wściekł) wyglądały na lekko zamglone, a gdy tylko ich dłonie się spotkały spowodowało to, że jej ukochany równie szybko jak się pojawił rozmył się w dymie, a na nią spojrzała para ciemnych, niemal czarnych oczów – były to tylko sekundy, gdy jej zdrowy rozsądek powrócił.
Gdyby nie wiedziała lepiej wzięłaby go za Hadesa, boga podziemi.
— Bardzo dobrze Annabeth — pochwalił ją.
Zacisnął mocniej swoją dłoń na jej i pociągnął ją w swoje ramiona stalowe ramiona, obejmując ją mocno i nieco boleśnie. Blondwłosa dziewczyna o lekko falujących włosach zdążyła krótko krzyknąć nim zniknął on równie szybko jak się pojawił, a jak przystało na każdego boga.

*      ~      *      ~      *

Ziewając szeroko spojrzałam na swoich towarzyszy, którzy wcale nie wyglądali na pełnych energii, najwidoczniej nieprzespana noc daje nam siwe znaki. Po chwili jednak moim oczom ukazał się widok białego prostego budynku otoczonego siatką pod napięciem. Uśmiechnęłam się kpiąco na myśl o tym, że niektórzy rodzice rzeczywiście wysyłają tu swoje pociechy.
— Ładna szkoła — skomentowała Maggie.
— Jeżeli ktoś lubi niewolę — skwitowałam to krótko.
Czarnowłosa zamilkła i zarumieniła się zawstydzona, a ja rozglądałam się wokół szukałam najlepszego sposobu na dostanie się do środka, już po chwili przypomniałam sobie znajomy krzak w kształcie tygrysa, a który szybko wypatrzyłam (szczerze, nie wiem, czemu on ma taki kształt, ponieważ nikt oficjalnie nawet o niego nie dba).
Nie czekałam już nawet na swoich towarzyszy tylko z zawrotną prędkością schowałam się za mój ulubiony krzak i odnalazłam tam brakującą część płotu, a ponieważ po drugiej stronie rósł dąb, pod którym to każdy uczeń uwielbiał się wylegiwać, była to doskonała kryjówka.
Będąc już po drugiej stronie ogrodzenia, westchnęłam z ulgą i okazując swe miłosierdzie poczekałam na swoich towarzyszy, którzy już po chwili stali koło mnie. Maggie miała (jak zwykle) mały kłopot z przejściem, gdyż jej włosy się naelektryzowały (nie pytajcie mnie, czemu) i wyglądała jak Szopen tuż po swoim występie. Ryan nie ukrywał swojego rozbawienia nową fryzurą naszej koleżanki, a ja nie mogłam powstrzymać cisnącego się na moje usta złośliwego komentarza.
— No to teraz wyglądasz jak licencjonowana wiedźma — zadrwiłam.
Ryan wybuchnął śmiechem, a policzki Maggie zaczerwieniły się ze wstydu, jej fiołkowe oczy nagle stały się dziwnie szkliste. Posłałam Ryanowi przerażone spojrzenie, a on podniósł jedną brew najwidoczniej zdumiony moim objawem ciepłych uczuć.
— Maggie, ona tylko żartowała — zaczął z wahaniem Ryan. — Nie płacz mała wiedźmo, w końcu właśnie się włamaliśmy, a nie powinniśmy zwracać na siebie uwagi — dodał.
Nie wiedziałam, czemu jego przezwisko „mała wiedźma” brzmiało inaczej niż moje przezwisko, a ponieważ Maggie wygięła kąciki swoich ust, starając się nieudolnie uśmiechnąć, odetchnęłam z ulgą, że wybuchł płaczu mamy za sobą, ale tym razem ugryzłam się w język i po prostu to przemilczałam nie chcąc znów doprowadzić ja do ostateczności – czyli płaczu.
Po chwili bacznie rozejrzałam się i starałam się zlokalizować strażników oraz kamery, a przez to czułam się jak jakiś tani bohater kiepskiego filmu akcji. Westchnęłam i spojrzałam z lekką obawą na czarnowłosą, która unikała mojego spojrzenia wgapiając się uparcie w swoje trampki.
Znów spojrzałam przed siebie i skrzywiłam się automatycznie na widok gładkich białych ścian, czy kiedykolwiek wspominałam jak bardzo nienawidzę bieli? Na dodatek widok krat w niemal każdym oknie nie powodował polepszenia mojego i tak już kiepskiego humoru. Tego miejsca nikt nie wspominał z uśmiechem radości na twarzy, a wręcz sam jego widok przegoniłby zapewne nawet samego diabła, choć w tych okolicznościach, przegoniłby Hadesa, czy innego boga podziemi.
Jakby na same moje myśli chmury na niebie przybrały niepokojący ciemny kolor, rudzielec i wiedźma również spojrzeli w górę i obydwoje wyglądali na uratowanych z powodu burzy – jak wspomniałam wcześniej: „wariat z wariatem się zaprzyjaźni”.
Pokręciłam głową z powodu ich komicznych min i żwawym krokiem ruszyłam w stronę budynku, na którym widniał numer 2B a dokładniej na całej jego ścianie w diabelskim czerwonym odcieniu, ale szczerze mówiąc, kto daje napis na białej ścianie właśnie w tym kolorze?
Prosta odpowiedź: diabelna dyrektorka prosto z piekła rodem.
— Czy to jest budynek przeznaczony dla dziewczyn? — upewnił się Ryan, gdy tylko przeszliśmy przez próg głównych drzwi i przemierzaliśmy właśnie hol.
— Tak — odpowiedziałam i zmrużyłam podejrzliwie oczy. — Tylko pamiętaj, że niektóre dziewczyny mogą zabić dla zachowania swoich sekretów.
Maggie spojrzała na mnie z przerażeniem i zbladła, Ryan również wyglądał na lekko zaniepokojonego, ale wysilił się na uśmiech.
— Nie wiedziałam — szepnęła zduszonym głosem czarnowłosa.
Spojrzałam na swoich towarzyszy jakby urwali się z księżyca, a dopiero po chwili zrozumiałam, że potraktowali moje słowa całkowicie poważnie. Aż przystanęłam z wrażenia i naprawdę zaczęłam mieć wątpliwości, czy mam poczucie humoru, a mój podły nastrój powrócił jak bumerang.
— Ja żartowałam — warknęłam.
Obydwoje kolejny raz tego dnia wgapiali się we mnie jak w wariatkę, choć to ja powinnam się w taki sposób na nich patrzeć. Oburzona wyprostowałam się jak struna i ponosząc wysoko podbródek ku górze ruszyłam w stronę drzwi z numerem dwadzieścia cztery. Maggie przyjrzała się moim drzwiom i uśmiechnęła szeroko chichocąc pod nosem.
— W naszym obozie jest już dwadzieścia cztery domki, w ostatnim miesiącu jeden z bogów dostarczył swój mówiąc, że… — zamilkła gwałtownie i spojrzała na mnie ze zdumieniem, po czym zachichotała jakby ktoś opowiedział jej przezabawny kawał. — Nie! Ty musisz być córką Nemezis — stwierdziła.
Nie spodobało mi się to imię, więc nie skomentowałam tego i otworzyłam drzwi prowadzące do mojego pokoju, na szczęście nie dzieliłam go z żadną dziewczyną (bo jakoś żadna z nich nie chciała zostać moją współlokatorką), a właściwie nikt nie miał współlokatorek, gdyż pani dyrektor uznała, że gdy będziemy mieszkać pojedynczo lepiej będzie nas kontrolować.
— Ktoś chyba idzie — szepnęła Maggie, gdy tylko weszliśmy do środka. — Zajmę się tym!
Zanim ja czy Ryan mogliśmy zareagować, czarnowłosa zniknęła za białymi drewnianymi drzwiami mojego pokoju. Nie mając innego wyjścia podeszłam do pojedynczego metalowego łóżka i przyglądając się smętnie beznamiętnej szarej pościeli, w końcu schyliłam się, aby wyciągnąć sporych rozmiarów żółto-czarną torbę i zaczęłam się pakować.
Ryan skorzystał z okazji, aby przyssać się do mojej niewielkiej biblioteczki z książkami, a następnie biurka, na którym leżały moje książki i kilka ramek ze zdjęciami. Natomiast ja otworzyłam sporych rozmiarów niegdyś białą szafę, a dzisiaj zielono-fioletowo-niebieską, wyglądała jakby jakiś nieudolny malarz postanowił stworzyć dzieło, równie kiepskie jak on sam – niestety wstyd się przyznać, ale tym nieudolnym artystą byłam ja.
Moje biurko również kiedyś było białe, a przynajmniej do czasu aż nie trafiło na mnie, bo teraz było poobklejane nie tyle, co naklejkami, co przez różne wycinki z gazet. Nad nim wisiała moje biała tablica, na której poprzyczepiałam różne ciekawostki znalezione w książkach.
Rudzielec zajęty był przyglądaniem się owym wycinkom, a ja korzystając z okazji zaczęłam wyciągać swoją bieliznę z dna szafy, gdzie zamontowane były trzy szuflady, a następnie zabrałam się za resztę swoich ubrań kątem oka dalej obserwując buszującego w moim pokoju chłopaka.
— Nie wiedziałem, że czytasz Władców Pierścieni — oznajmił.
— Nie twój interes — oznajmiłam chłodno.
Chłopak wzruszył ramionami i podszedł ponownie do półki z książkami. Nigdy chyba jednak nie dowiem się, jakim cudem podał mi moje ulubione książki, a resztę ignorował. Byłam zdumiona i nieco przerażona, ponieważ pomimo tego wszystkie książki były w idealnym stanie – zawsze o nie dbałam – a co sprawiało, że trudno było odróżnić te, które czytałam wielokrotnie od tych przeczytanych raz, bo jakby nie patrzeć były one tak różnorodne, że nawet mnie zdumiewał fakt, że poza biografią i dramatem lubię czytać obyczaj, romans czy nawet powieść detektywistyczną, nie wspominając o fantasty i fantastyce, bez których nie mogłam się obyć.
Może dlatego tak bardzo zdumiewał mnie fakt, że mój nowy znajomy nie stosował jakiejś taktyki i na pewno nie wybierał przypadkowych książek, bo w każdej z tych dziedzin miałam swoją ulubioną książkę, a Ryan bezbłędnie je odkrywał.
— „Bestia zachowuje się źle?” — Przeczytał jeden z tytułów.
Nie odpowiedziałam, tylko czym prędzej podeszłam do niego i wyrwałam mu swoją ukochaną książkę, choć prawdę mówiąc naprawdę chciałabym być kiedyś, choć odrobinę podobna do Blayne, ale niestety bardziej przypominałam Bo.
— To książka o zmiennokształtnych?
Nagły wrzask jednak powstrzymał cisnący się na moje usta złośliwy komentarz i obydwoje spojrzeliśmy na drzwi, które z hukiem się otworzyły, a wielkie z przerażenie oczy Maggie wróżyły tylko jedną apokalipsę.
Znów użyła magii.
_________________________________________________________________
Z góry chce przeprosić za jakiekolwiek błędy, jak również byłabym wdzięczna, za ich wskazanie.
Dziękuje również wszystkim, że czytacie moje opowiadanie - to naprawdę podnosi mnie na duchu =) 
Aktualizacja dnia 29.10 - bardzo dziękuje swojej becie (Elisabeth An Livest) za pomoc :)

22 komentarze:

  1. Centaur w hawajskich koszulach? Nie no tego jeszcze nie grali :)) Boże jak czytam to opowiadanie to gęba mi się śmieje od ucha do ucha, ale mam radochę.
    "...szliśmy jakby zaraz McDonald miał spłonąć i były w nim super wyprzedaże jedzenia przed apokalipsą." kurczę ostatnio też tak biegłam do Maca na kurczaka :) bo w końcu nic tak nie smakuje jak niezdrowe żarcie.
    Czy ja aby przypadkiem nie wspominałam, ze po prostu kocham Jill, kurczę, ale z niej równa babeczka. Ja to się tylko raz w życiu biłam z dziewczyną (nie licząc bójek z siostrą oczywiście) ale bardziej to polegało na szarpaniu się za włosy i piskach, niż na ciosach, ale bójka to bójka :)
    Ciekawe co to biedna Meggi wykombinowała :)
    http://nim-ci-zaufam.blogspot.com/
    PS Dziękuję za komentarz u mnie uśmiałam się do łez :****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja właściwie jestem bardziej podobna do Maggie (tym samym przyznając się, że nie biłam się z dziewczyną, gdyż zawsze beczałam po kątach).
      Też uwielbiam Jill, naprawdę fajnie mi wyszła ^^ Jestem z siebie dumna :D
      McDonald to moje ulubione miejsce, więc naturalnie musiała w końcu się pojawić w opowiadaniu (podobnie jak tytuł mojej ulubionej książki).
      Och biedna Maggie... czy taka biedna to ja nie wiem, gdy dowiesz się, co ona zrobiła - cokolwiek to będzie Jill się to spodoba :D Jakby nie patrzeć jest to komplement ^^
      P.S.
      Proszę bardzo :)

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Coraz ciekawiej♡ Baardzo podoba mi się Twoje bogate słownictwo. Moim zdaniem ma to ogrooomny wpływ na jakość czytania danego tekstu ^^ Do gustu przypadły mi jeszcze świetne imiona bohaterów, sama nie wiem dlaczego zwróciłam na to uwagę, chyba bardzo pasują do ich charakteru. Ogółem ciekawi mnie co będzie dalej, no i oczywiście dziękuję za komentarz na moim blogu. Dla mnie jest to wyjątkowo motywujące! ♡ pozdrawiam; )))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do imion - naprawdę miałam z tm problem -_- Ja i bogate słownictwo? To mnie zaskoczyłaś, ponieważ nadal uważam, że nie mam go zbyt dobrze rozbudowanego, ale pokornie dziękuje za komplement :)
      Ależ nie ma za co, gdyby opowiadanie mnie nie zainteresowało, to nie pisałabym komentarza :)

      Usuń
  4. Super blog! Jak usiadłam i zaczęłam czytac to nie mogłam się oderwac. Najbardziej polubiłam Rayana, nie wiem dlaczego. Może sama jestem ponura i przydałby się ktoś wesoły jako wsparcie w trudnych chwilach. Tak więc go sobie zamawiam. Rayan, heros, jedną sztukę, proszę :).
    Ciekawi mnie co będzie dalej, czy w końcu wyruszą do Obozu Herosów, czy gdzieś indziej.
    O ile ojca rudzielca można się domyślić ( Apollo, chyba) to z Jill nie mam pojęcia. Interesuje mnie też ten dziwny facet i co on zrobił Annabeth.Jeśli coś jej się stało, to gośc ma przechlapane. Percy do dopadnie i sprawi, że nie zostanie na nim sucha nitka :0
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Pisz szybko.
    Pozdrawiam i życzę weny,
    Mentrix
    P.S. Zapraszam na mojego bloga, może Cię zainteresuje apprentice-rangers.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że Ryan jest świetny (jest bardzo podobny do ojca, ale nie potwierdzę, ani nie zaprzeczę twoim domysłów). Za to ojciec Jillian... dobra. Według mitów słucha rozkazów Zeusa i jest synem Posejdona :D
      Porywacz Annabeth? Tutaj zacznie się cała heca z przepowiednią :D Mogę tylko rzecz, że mam zamiar wprowadzić nie jednego, ale kilku złych charakterów i nawet Percy niewiele będzie mógł zdziałać.
      P.S.
      Weszłam, przeczytałam i pozostawiłam ślad :)

      Usuń
  5. Nie będę się brzydko wyrażała, ale jestem okropnie zła, że dopiero zauważyłam nowy rozdział. A jak już go spostrzegłam moim sokolim okiem, to ładował się przez bite 15 minut. Trochę mi się pomieszały postacie na początku, ale ja tak mam, mi się pomyli nawet, jeśli będzie tylko dwóch bohaterów. No i znowu... podziwiam Cię za długość teksu i za ogólny styl. Jak zwykle pięknie, cudnie, masz talent i tyle... uwielbiam się powtarzać ;')

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem twój ból, mi też czasem postacie się mieszają. Najlepiej pamiętam swoje, bo mam je już w swojej głowie :D Czasami internet chodzi tak, że mnicha by wyprowadził z równowagi. Wstyd się przyznać, ale nie umiem pisać krótszych rozdziałów, bo wtedy czegoś mi zawsze brakuje -_- Cieszę się jednak, że rozdział przypadł Ci do gustu :)

      Usuń
  6. "...szliśmy jakby zaraz McDonald miał spłonąć i były w nim super wyprzedaże jedzenia przed apokalipsą"
    W każdym twoim rozdziale zawsze musi być przynajmniej jedno zdanie przez które aż zjeżdzam z krzesła ze śmiechu. Oto ono. Już zaczęłam sobie wyobrażać jak to musiało wyglądać :D
    Tak czytam czytam, a tu nagle Annabeth... I dostałam wytrzeszczu, a moja szczęka opadła. Ktoś oszukał córkę bogini mądrości używając miłości? Że jak, proszę? Ktoś ją porwał?
    No i miałam ochotę cię udusić, a potem sobie myślę. Dobra, będzie misja ratunkowa ;) i humor mi się poprawia.
    Co do Jill z rozdziału na rozdział uważam ją za coraz lepszą i być może mam z nią coś wspólnego, bo wczoraj skopałam komuś tyłek ;D Kiedy rodzice się dowiedzą mój internet będzie bardzo zagrożony, dlatego musiałam szybko czytać co napisałaś ;P
    Genialnie ci wszyło jak zwykle. I już się zastanawiam co tym razem nawyrabiała Maggie... Eh... Zmieniła ściany w w wodospad węży czy z uczniów zrobiła szczury? Dobra, już kończę moje spekulacje. Czekam co wymyślisz dalej i pozdrawiam ciepło <3
    Buziaki, Inna :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to porywacz Annabeth użył kłamstwa - iluzji kłamstwa dokładniej mówiąc. Misja ratunkowa oczywiście będzie i to z wielkim hukiem, bo nawet łowczynie Artemidy się dołączą :D Maggie, jak to Maggie, bo prostu nie przeżyłaby nie używając magii. Właściwie zrobiła coś nieco gorszego (jeżeli to możliwe). Jednocześnie poprawiła tym przez chwilę humor Jill.
      Szczerze mówiąc w opowiadaniu zaczyna się mała intryga, gdzie wrogowie są bogami, tymi najgorszymi z najgorszych. Nie zdradzę kim są, ale w następnym rozdziału kolejny z nich się pojawi :)
      Również pozdrawiam i dziękuje za komentarz :D

      Usuń
  7. Na początek przepraszam za przerwę w czytaniu i komentowaniu :/
    Z każdym rozdziałem co raz bardziej poznaje twoich bohaterów i stwierdzam, że wspaniale ich wykreowałaś. Uwielbiam charakterek Jill, humor Ryana, ale Maggie jest po prostu boska ;D Haha niby taka nieśmiała, wiecznie się zawstydza i przez nią powstają wszelkiego rodzaju apokalipsy, ale uważam, że to czyni ją po prostu uroczą. Na miejscu Jill też chciałabym zabrać swoje rzeczy z tej okropnej szkoły (dyrektorka pewnie zrobiłaby z nich podpałkę do pieca na zimę) więc nie dziwię się, że właśnie tam się udali. Intryguje mnie fakt, że główna bohaterka nie może przestać patrzeć na Ryana. Wyczuwam tu Afrodytę i jej paluszki...
    Haha nigdy nie przestanę chwalić twojego poczucie humoru! Jest niesamowity. Moment z uśmiechem Jill był po prostu komiczny. Poza tym znowu wspomniałaś o bogach i hawajskich koszulach i nie mogłam ze śmiechu kiedy skojarzyło mi się to z reklamą pepsi i świętym Mikołajem. Nie wspominając już o McDonaldzie i super wyprzedażą przed apokalipsą. No właśnie. Sytuacja z tym blondynem była wspaniała. Dobrze, że bohaterka tak go załatwiła! Gdyby nie pojawił się Ryan pewnie by go całkiem sprała!
    Wstawka tekstu o Annabeth była po prostu genialna. Ten bóg (bóg mam rację prawda?) który udawał Percy'ego to jakiś dziwny był. Próbuję zgadnąć kto to był (Hadesa wykluczamy, bo ona sama odrzuciła tą opcję) ale póki co nie mogę wymyślić. No i co tam się stało? Porwał ją czy jak? Na Olimp co za emocje ;D
    Kiedy tylko Maggie stwierdziła, że zajmie się tym, że ktoś nadchodzi wiedziałam, że nie wyniknie z tego nic dobrego - i nie myliłam się! Ta dziewczyna przyciąga kłopoty. Czasem się zastanawiam, co powiedziałaby Hekate widząc co wyczynia jej córka ;D
    Ryan jak widzę ma jakiś dar prawda? Już przewidywał przyszłość, a teraz bez problemu zgadywał jakie książki są ulubionymi Jill... Naprawdę widzę tą dwójkę jako parę.
    Ciekawa jestem co tym razem zrobiła Magic więc lecę do następnego. Zamierzam nadrobić dzisiaj wszystko, a co! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie masz za co przepraszać! Grunt to, że jednak czytasz :)
      Prawdę powiedziawszy ich charaktery są czysto przypadkowe :D Szkoda, że nie pomyślałam o tym spalaniu rzeczy Jill wcześniej *tutaj uśmiecham się złowrogo*.
      Właściwie to uczucie Ryana do Jill, cóż ono budowało się przez parę lat, choć zna ją krótko - to powinno kiedyś się wyjaśnić ^^ Też na początku Dionizos z książek R. Riordana kojarzył mi się z mikołajem! Dzięki Tobie wiem już jakie przezwisko Jill dla niego znajdzie :D Podsuwasz mi niebezpieczne pomysły! Mam spore problemy z pisaniem o bójkach, bo nigdy prawdę mówiąc o czymś takim nie pisałam, więc cieszę się, że jednak się podoba :)
      Och nie! To nie będzie żaden znany bóg, właściwie jest to mała rewolucja prowadzona przez pomniejszych bogów, którzy mają mały żal do bogów Olimpijskich! To co stało się z Annabeth powinno wyjaśnić się w najnowszym rozdziale, który jeszcze chyba zmienię po raz milionowy -_-
      Co do tego jakia więź łączy Hekate i Maggie znajdziesz odpowiedź w późniejszych rozdziałach... czemu zawsze pytasz o coś, czego nie mogę zdradzić? :D
      Już wiem, że Ci się udało w nadrobieniu wszystkich rozdziałów, więc (nie) życzę powodzenia! ^^

      Usuń
  8. Kochana Maggie... Wspomniałam już, że ją uwielbiam? No tak. Chyba z milion razy.
    Jak Jillian mogła? ;o Prawie doprowadziła małą wiedźmę do płaczu! No nie! Tak nie można.
    Muszę przyznać, że Jill ma genialny gust książkowy... Czyżby autorka miała podobny? :D
    Ha ha ha! Akcja w Mcdonaldzie!
    Co ta Maggie znowu zrobiła... I co się stało z Ann? Dobra. Lecę do V rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak Ty szybko komentujesz! O.o
      Trafiony! Zatopiony! - Tutaj mnie masz :D Książkowy gust Jill ma całkowicie po mnie i to chyba jedyne, co ode mnie odziedziczyła... Z Ann? Ach! Jeszcze się wyjaśni, ale nie zginęła i nic poważnego jej nie grozi, więc bez obaw :3
      Ponownie dziękuje za cudowny komentarz :)

      Usuń
  9. świetne opowiadanie, tylko ja mam chyba jakąś obsesję na punkcie poprawnej polszczyzny, bo czasami jak czytam to zastanawiam się jak można coś takiego napisać. Nie chcę ci tu wytykać wszystkich błędów ortograficznych (no bo komu by się chciało wszystko sprawdzać w słowniku) ale jedna sprawa w celowniku l.m pisze się na końcu OM a nie Ą tzn. przyglądam się książkOM, A NIE KSIĄŻKĄ) ale ogólnie to bardzo super ( tak samo jak inne blogi) pisz dalej bo masz OOOOOgromny talent!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    zapraszam również do mnie rangersi.blog.pl może nie tak świetny jak twoje ale jest :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Jill i Ryan już mi się podobają. Początkowy opis był cudowny, widać że się przypodobał bohaterce. A ja uwielbiam właśnie takie momenty. Ahhh. :* Rozpływam się. Maggie pewnie w końcu stwierdzi, że jest piątym kołem u wozu, ale ją też uwielbiam. Taki super z nich team. No i okazuje się, że jednak ta cała ambrozja byłaby niezłą bronią na ludzi. Z resztą człowiek wypluwający swoje wnętrzności to niezbyt piękny widok. Fuuuj.
    Akcja z Ericem niezła. Już myślałam, że Ryan się wtrąci, ale nie. I tu mnie właśnie zaskoczył. Liczyłam na ciekawą bójkę, no ale cóż. Nie będzie rycerza w lśniącej zbroi. Ahhh. Już sobie wyobrażam Maggie z tymi włosami. Po prostu mega. I właśnie to lubię, więcej takich przezabawnych akcji. :* Że też dziewczyna aż tak wzięła to do siebie, że Jill nazwała ją wiedźmą. Może to jej jakieś magiczne hormony, czy coś. Ciekawie by było, jakby się okazało że jest w ciąży. :D
    Ahhh. Jill czyta Władców Pierścieni! Już się mogę z nią przyjaźnić. Świetnie. Jestem ciekawa, co takiego zrobiła ta nasza Maggie, że była aż tak przerażona. Mam nadzieję, że będą mieli niezłe tarapaty (tak wiem brzmi to źle, ale uwielbiam takie akcje).
    No to życzę weny i pozdrawiam. :)
    Pozostałe rozdziały nadgonię jak najprędzej.!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Jill, Ryan, a nawet i Maggie przypadli Ci do gustu :)
      Właściwie Ryan zna bardzo dobrze Jill (ale tajemnicą jest skąd) i nie wtrąca się do jej bójek, jest spryciarzem, bo Jill uwielbia je jak alkoholik dobrą wódkę, albo ćpun dobre dragi :D
      Przezabawnych i nieobliczalnych akcji jest w moim opowiadaniu naprawdę sporo, więc mam nadzieje, że spodobają Ci się kolejne rozdziały :) Jest mi również niezmiernie miło, że komentujesz każdy rozdział, choć do tego nie zmuszam ^^
      Ha, ha, ha! Maggie w ciąży... Tego jeszcze Magic nie wymyśliła, ale dałaś mi ciekawy pomysł na wykorzystanie takiego genialnego wątku :3
      Och! Nie zawiedziesz się w kolejnym rozdziale, daje słowo :D
      Dziękuje za cudowny komentarz i ponownie pozdrawiam ^^

      Usuń
  11. "fajny chłopak to ten, który w podskokach przede mną ucieka." Hahahah! :D Ciekawe poglądy. :D Czyżby jakaś miłość się szykowała? ;)
    Hahahah, wniosek? Nie warto się na siłę uśmiechać! :D Ale puls za chęci! ;)
    Dlaczego Maggie się ciągle jąka? :c Nadal jakoś nie pałam do niej sympatią...
    I z takim spokojem opowiada o "wypaleniu" się swojej koleżanki?! ;o
    Ooo znowu groźba kstracji! :D
    Fragment z Annabeth intrygujący... ;)
    Okej, teraz zrobiło mi się szkoda Maggie :c
    Objaw ciepłych uczuć! Robimy postępy! :D
    "wariat z wariatem się zaprzyjaźni" to racja! :3
    Coś czuję, że Ryan i Jill będą najlepszymi przyjaciółmi! <3 Ewentualnie kimś więcej...? ;>

    Pozdrawiam cieplutko i lecę dalej! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdopodobnie tak :D
      Przypomniałam sobie ten fragment... xD
      Gdy zacznie się rozdział z "perspektywy Maggie" powinnaś zmienić o niej zdanie... albo nie, pożyjemy zobaczymy ^w^
      Po prostu straciła wątek rozmowy... ona mówi, co jej ślina na język przyniesie :3
      Wiem i wkrótce znów się pojawią! ^w^
      Tych złowieszczych fragmentów będzie więcej! :D
      Słodka jest, prawda? Tak człowiek pragnie się nią opiekować...
      Krok po kroku! Masz rację :D
      Wybieram opcję "Ewentualnie", bo jest to w końcu poniekąd romans :P
      Dziękuje za ten cudny apolliński komentarz!
      Bussis! ^.^

      Usuń
  12. Szopen mnie dobił. Chopin jest nawet po polsku. Jak już chcesz prerabia to Shopen, ale oba głupio brzmią. Chopin!!!

    OdpowiedzUsuń
  13. Hejka!
    Ogółem świetnie, tylko dlaczego Maggie ciągle płacze?!
    Scena z Jill i Ericiem lodzio-miodzio, po prostu cód-miód. Pragnę więcej gróźb o kastracji i oczywiście rozwinięcie wątku Erica😊
    Ładnie i ciekawie przedstawiłaś relacje w głównej trójce.
    Czy ten bóg, który odwiedził Annabeth to Eros? Ja to wiem. To on.

    OdpowiedzUsuń