Na początku chciałam podziękować mojej becie - Elisabeth An Livest, za twoją nieocenioną pomoc. Jeszcze raz bardzo Ci dziękuje, że wskazałaś mi moje błędy :)
Przy okazji, jeżeli już to czytacie, to również chciałam podziękować moim czytelnikom, którzy nie poskąpią mi miłych słów, muszę wyznać, że wiele one dla mnie znaczą i motywują do cięższej pracy c:
Przede wszystkim dziękuje: Arlandia aka Morgana,
Przede wszystkim dziękuje: Arlandia aka Morgana,
Nie przedłużając dłużej mojego monologu (a każdy wie, że uwielbiam dużo pisać) tak, więc z radością mogę zaprosić was na nowy rozdział:
Rozdział III
"Ciesz się, że nie odgryzł Ci głowy, jak się zbliżyłeś(...)"
Kombinowanie z ucieczką ze szpitala miejskiego nie było łatwą sprawą.
W istocie, gdy ją planowaliśmy, Maggie wyciągnęła z plecaka jakiś dziwny baton
i kazała mi go zjeść. Podejrzewałam, że były to jakieś narkotyki, ale ponieważ
przebywałam w szpitalu, postanowiłam zaryzykować, bo jaka jest prawdopodobność,
że nikt nie zauważy wynoszonej
nieprzytomnej czy otumanionej dziewczyny?
Gdy tylko odgryzłam kawałek brązowego i niezbyt smakowicie
wyglądającego batona, w moich ustach eksplodował smak najlepszych mlecznych
lodów, jakie kiedykolwiek jadłam, a dokładniej miały taki sam smak jak pamiętny
z dzieciństwa obraz wspólnej wycieczki do lodziarni wraz z moim ojcem (wtedy
nieoczekiwanie mnie odwiedził – dokładniej mówiąc: pierwszy raz w życiu), gdzie
wówczas odnalazłam najlepsze w życiu lody.
Przymknęłam z czystej przyjemności oczy i zamruczałam, pozwalając, aby
szczery uśmiech, tak dawno niewidziany na mojej twarzy o przeciętnych rysach, ponownie się pokazał. Znów odgryzłam kawałek, a wspomnienia tego słodkiego
mlecznego smaku pojawiło się na powrót w moich ustach.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na swoich towarzyszy, czarnowłosa
czatowała przy drzwiach, a rudzielec przyglądał mi się z niezwykłym skupieniem
i nieodgadnioną mimiką twarzy. Czułam, jak szczęście zaciska się wokół mojego
serca, ale w tej chwili z moich ust wyrwał się lekko piskliwy śmiech podobny do
tego, jaki wydawałam w dzieciństwie.
Rzeczywistość wymieszała mi się z dzieciństwem i ze smutkiem zerknęłam
na papierek po zjedzonej już słodkości, ale na moją twarz szybko powrócił
uśmiech szczerej i wręcz dziecinnej radości, spojrzałam z powagą na chłopaka,
starając się znów przybrać maskę obojętności.
— To, co się wydarzyło… — zaczęłam, niestety z nadal wyczuwalną nutką
radości w głosie. — Nikt nie może o tym wiedzieć — oznajmiłam na szczęście z
wyczuwalną powagą, ale nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który nadal widniał na
mojej twarzy. — Nie mogę uwierzyć, że ten baton był taki smaczny — wyznałam,
spoglądając znacząco na papierek w mojej dłoni.
— Twoja tajemnica odnośnie tego, że jednak potrafisz się uśmiechać,
jest u mnie bezpieczna — odpowiedział szeptem Ryan, a kąciki jego ust wygięły
się lekko ku górze.
— To ambrozja — wyszeptała dziewczyna, zwracając na siebie naszą
uwagę, jakby miało to mi wszystko wyjaśnić, podchodząc do nas spytała, jednak
dla pewności: — Jak się teraz czujesz?
Ku mojemu zdumieniu, gdy poruszyłam ręką, nie czułam już żadnego bólu,
więc szybko odwinęłam bandaż. W miejscu, gdzie jeszcze niedawno była wielka
krwawiąca rana zszyta siedmioma szwami i tak głęboka, że powinnam mieć wielką
bliznę… widniała cieniutka linia, która była pamięcią po owej ranie, ale szwy w
zagojonej ranie spowodowały mdłości w moim brzuchu.
— Zajmę się tym — powiedziała pewnie Maggie.
Niepewnie pozwoliłam jej wziąć moje ramie w dłoń i skupiłam wzrok na
czerwonowłosym, który dziwnie zamilkł i przyglądał się jakoś smutno a
jednocześnie radośnie. Właściwie jego oczy były radosne, ale był w nich jakiś
cień smutku, natomiast twarz pozostała poważna, jakby przebywał daleko stąd,
zastanawiając się nad czymś, co miało być wielkim krokiem w życiu.
Przeniosłam szybko spojrzenie na swoją bezimienną koleżankę, a aby ją
widzieć, musiałam lekko wychylić się zza postury Maggie. Na szczęście młoda
dziewczyna o starym duchu emerytki była teraz zbyt zafascynowana swoją robótką,
aby zwrócić na nas uwagę.
Nagły ból i szczypanie szybko zwróciły moją uwagę i aż sapnęłam z
niedowierzaniem, gdy zauważyłam jak szwy, a dokładniej nić chirurgiczna, powoli
wysuwają się z mojego ramienia, jakby Maggie zaklinała w jakiś magiczny sposób
węże i choć było to bolesne, nie odezwałam się słowem, zbyt zaskoczona
widowiskiem i faktem, że nić zaczyna przybierać postać węża.
Jęknęłam z bólu, gdy końcówka mojej szwy puściła i wydobyła się ze
skóry, a kilka kropel jasnej krwi stoczyło się z nowej rany, która była
wynikiem ich usuwania. Szybko zabandażowałam ramię i pozwoliłam Maggie bawić
się dalej z wężem, ale jej nagły okrzyk i ucieczka zwróciły moją uwagę.
Znów jęknęłam.
Na moim łóżku leżał grzechotnik, który wpatrywał się we mnie,
wysuwając swój długi język i grzechocząc swoim ogonem. Wystraszyłam się. Gdy
gad nagle rzucił się w moją stronę, odruchowo chciałam zasłonić się dłońmi –
wiadomo, najgłupsza rzecz w momencie, w którym atakuje cię wąż z trującym jadem
w swoich kłach, ale ku mojemu zdumieniu, gdy podniosłam ręce zasłaniając twarz,
jakaś niewidzialna siła szybko go odrzuciła, powodując, że walnął on z donośnym
łoskotem w ścianę i jakby na złość nam, stał się nieco większy.
Grzechotnik, a raczej kobro-grzechotnik, szybko podniósł swój jadowity
pysk i zasyczał na mnie ostrzegawczo, stając się tak duży, że jego pysk
przypominał nieco piłkę do gry w koszykówkę. Zadrżałam z odrazy na jego widok,
a następnie czyjeś ramię objęło mnie w tali, a drugie umiejscowiło się pod
moimi kolanami i podniosły mnie w powietrze. Już miałam zacząć się sprzeciwiać,
ale przypomniawszy sobie o gadzie i moim paraliżu (zawsze występuje, gdy jestem
zagrożona, nie uciekam, nie chowam się – po prostu zostaję na swoim miejscu i
wielkimi oczami wgapiam się w zagrożenie, nie mogąc nawet wykrztusić słowa),
pozwoliłam się wynieść.
Byłam szczerze zaskoczona, że Ryan miał na tyle siły, aby z szybkością
godnym Flasza uciec ze mną jako dodatkowym balastem z Sali. Dość niechętnie
postawił mnie na równe nogi, co było widoczne na jego twarzy, gdy zaczęłam się
wyrywać z objęć, po zostawieniu zagrożenia za zamkniętymi drzwiami mojej
niedawnej sali.
Spojrzałam na dwójkę „herosów” i zachciało mi się śmiać, gdy
uświadomiłam sobie, że nie mam ze sobą żadnych swoich rzeczy. Ryan jakby
czytając w moich myślach, podał mi czarny plecak, podejrzliwie mu się
przyjrzałam, a gdy otworzyłam go, oniemiałam na widok mojej książki i paru
sztuk ubrań – dokładniej tych samych, w których zostałam tutaj przywieziona.
— Musimy uciekać — rozkazała ku mojemu zaskoczeniu poważnym tonem
Maggie. — Taka druga okazja może się już nie nadarzyć — wyjaśniła.
Skinęłam głową i weszłam do łazienek w czasie, w którym moja
bezimienna koleżanka pobiegła w nieznanym mi kierunku – pewnie jak przystało na
wzorową pannę, pognała co sił w nogach do pełniącego dyżur nocny lekarza bądź
pielęgniarki. Byłam również pewna, że o najnowszych wieściach na temat
grzechotnika w szpitalu dość szybko dowiedzą się media.
Wychodząc z Sali, przerzuciłam przez plecy plecak i skinęłam im głową
w niemym porozumieniu, że nadszedł czas naszej ucieczki. Toteż korzystając z
nagłego chaosu, uciekliśmy z miejsca, które niektórzy omijają szerokim łukiem –
naturalnie z powodu ilości śmierci w tym białym budynku, w którym zawsze
pachnie medykamentami.
Lawirując między białymi korytarzami, w końcu udało nam się dojść do
wyjścia, a raczej to właśnie Ryan prowadził nas do niego. Ani na moment nie
wahał się, gdzie ma iść, jakby tutaj się urodził i znał to miejsce jak własną
kieszeń, choć czasem zatrzymywał się przy jakimś oknie i zerkał przez nie na
granatowe niebo obsypane milionem mieniących się jasnych punkcików.
Drzwi rozsunęły się cicho, wypuszczając nas na ciemną ulicę oświetloną
przez światła uliczne i kilka przejeżdżających tędy aut. Koło nas stał ambulans
z migocącymi światłami, z których na noszach kogoś wynoszono, chwilę później
zauważyłam również nadjeżdżający radiowóz oraz wóz hycla.
— Lepiej spadajmy — powiedział z rozbawieniem Ryan.
W naszej sytuacji nie widziałam nic zabawnego, ten jeden raz jednak
powstrzymałam się od złośliwości, nadal mając dobry humor po zjedzeniu ambrozji
(nadal nie mogłam pojąć, czym tak naprawdę ona była), więc w swojej (nagłej)
dobroci po prostu to przemilczałam.
— Moje czary nigdy nie wychodzą dobrze — wyznała z przygnębieniem
Maggie, gdy tylko trafiliśmy na główną ulicę prowadzącą do centrum miasta. —
Choć jestem…
Nie dowiedziałam się, co chciała więcej powiedzieć, gdyż nagle jakaś
siła sprawiła, że czarnowłosa została wciągnięta w jedną z mijanych przez nas
ciemną uliczkę. Niewiele myśląc i porozumiewając się bez słów z rudzielcem,
ruszyliśmy biegiem w stronę, w której cienie zakryły całkowicie naszą nową
znajomą.
Wpadając do ciemnej uliczki, usłyszałam przekleństwo Ryana.
Nagle z ciemności dało się słyszeć czyjeś syczenie, a ja nie miałam
najmniejszego pojęcia, co się dzieje, mrok zaślepił mój wzrok, skutecznie
zasłoniła przede mną wszystko, jak kurtyna na scenie. Mogłam jedynie ufać swoim
pozostałym zmysłom i to sprawiło, iż wiedziałam, że oprócz Maggie jest tutaj
ktoś jeszcze, choć do końca nie wiedziałam kto. Czułam się z tą „osobą” w jakiś
sposób spokrewniona, było to zdecydowanie dziwne uczucie.
Poczułam tęsknotę za swoim biologicznym ojcem, bardzo rzadko go
widziałam, ale czasem mnie odwiedzał, a co – jak mówił – musiało pozostać
tajemnicą, bo według prawa nie mógł się ze mną w taki sposób kontaktować, a gdy
zaczęłam o te prawa wypytywać, oznajmił krótko, że nie byłam jeszcze gotowa na
całkowitą prawdę i poznaniem jego świata.
— „Kim są dwie siostry: jedna rodzi drugą, a ta, rodzi tę pierwszą?” —
zapytał syczący głos.
Następnie zapanowała cisza, a ja zamrugałam oczami i uśmiechnęłam się
bezwiednie. W moich wspomnieniach pojawiła się postać zdeformowanej twarzy kobiety, która, pomimo swojej brzydoty, była najukochańszą babką, jaką
kiedykolwiek miałam, a która wielokrotnie powtarzała, że moja matka (moja
„podobno” zmarła matka) mnie kochała, a przynajmniej dopóki pewnego wieczoru
nie zniknęła.
— To „Dzień i Noc” — odpowiedziałam szybko. — Czemu powtarzasz zagadki
sfinksa?
Moje pytanie uraziło nieznajomego, bo znów zasyczał, ale odpowiedział:
— Znasz odpowiedź, choć trudno w to uwierzyć, lepiej uwierzyć, gdyż
niespodzianek spotka cię tu stokroć więcej — odpowiedział zagadkowo. — Możecie
przejść dalej — dodał.
Następnie ku mojemu zdumieniu światło w zaułku zapaliło się, a ja po
chwili mrugania, gdyż nagła jasność mnie oślepiła, zauważyłam siedzącą pod
ścianą i nienaturalnie bladą z przerażania Maggie, która drżąc, lekko wgapiała
się w nas wielkimi, sarnimi oczami (podobnie jak wcześniej wgapiała się w
Ryana). Ku mojemu zdumieniu koło niej ceglana ściana nagle zafalowała i
pojawiły się zamiast niej tajemnicze drzwi, które z cichym skrzypnięciem
otworzyły się.
Zadrżałam.
— Co to było? — szepnęłam bezwiednie. — Czuję się jak Alicja w Krainie
Czarów — dodałam burkliwie pod nosem, co z lekka rozbawiło moich towarzyszy.
— Sfinks — odpowiedział z uśmiechem Ryan. — Nie dość, że piękna, to
jeszcze mądra — dodał z rozmarzeniem w głosie.
Oburzona spojrzałam na niego, piorunując go wzrokiem. Następnie, nie
czekając na swoich towarzyszy, z wysoko podniesioną brodą ruszyłam w stronę
drzwi. Byłam wdzięczna swojej zdeformowanej babce z upierzonymi ramionami, że
opowiadała mi o mitologicznych stworach greckich i ich słabych punktach, co
wówczas wydawało mi się bezdenną głupotą – bo w końcu jaka pięciolatka chce
słuchać takich durnych opowieści? No i były one też nieco przerażające…
Zbeształam siebie w duchu za to, że rzadko jej słuchałam i o wielu
rzeczach już zapomniałam, to jednak zagadki sfinksa zawsze mnie jakoś
ciekawiły. Na szczęście znałam je już na pamięć, gdyż lubiłam denerwować nimi
znajomych (ale i tak rzadko jakichś miałam).
— Znasz zagadki sfinksa? — spytała szeptem Maggie.
Nawet nie obejrzałam się za siebie, wchodząc do długiego korytarza
zbudowanego z ciemnych, szarych kamieni oświetlonych przez pochodnie wyjęte
wprost z filmu zgrozy, gdzie na bohatera czeka mnóstwo pułapek, a na końcu
potwór, który pragnie go zabić…
— Są dwie zagadki — odpowiedziałam chcąc odwrócić swoja uwagę od
myśli, jakie mnie nachodziły. — Druga jest łatwiejsza, ale prawie każdy ją zna — wyjaśniłam.
— Ta o człowieku? — domyślił się Ryan, a ja rzuciłam okiem na jego
oświetlony przez pochodnie profil. Jak zwykle uśmiechał się jak głupi do sera. — Moja matka mi o niej opowiadała, ale tej drugiej nie znałem — wyznał.
Zmieszałam się lekko, więc odwróciłam wzrok, sama nie wiedziałam,
czemu fakt, że mieliśmy coś ze sobą wspólnego, tak dziwnie na mnie zadziałał.
Wyprostowałam się jeszcze bardziej i nie przejęłam się nawet tym, że wyglądałam
jakbym miała w tyłku kij, tylko niczym arystokratyczna księżniczka szłam z
powagą na twarzy przez ciemny korytarz pełen kurzu, piasku i pajęczyn z
ohydnymi pająkami.
Właśnie otwierałam usta, aby zadać kilka gnębiących mnie pytań, gdy nagle usłyszałam jakiś hałas. Zatrzymałam się, a wraz ze mną moi
towarzysze. Czekaliśmy w ciszy.
— Herosi… — powiedział czyjś głos.
Zaniemówiłam, gdy zobaczyłam potwora wprost wyjętego z (nie tylko)
dziecięcych koszmarów sennych.
Pająk gigant, z którego zębów ciekła śmierdząca i dziwnie żółtawa
ślina.
— Dziecko Arachne — wyjąkała z przerażeniem Maggie.
— Ale słodziutki — zauważył szczerze Ryan. — Myślicie, że mogę go
zatrzymać?
Ku mojemu zdumieniu i zaskoczeniu Maggie, rudzielec podszedł do pająka
i zaczął go łaskotać po nogach. Nie byłam więc w ogóle zaskoczona, że
pająko-podobny stwór po chwili upadł na ziemię i turlał się ze śmiechu.
Odwracając się do nas, Ryan uśmiechnął się znów jak głupi do sera i wzruszył
ramionami jakby w odpowiedzi na nasze miny.
— Pająki mają łaskotki — wyznał.
— Ciesz się, że nie odgryzł ci głowy, jak się zbliżyłeś — odparłam
złośliwie.
W odpowiedzi znów się wyszczerzył, a ja prychnęłam. To Maggie była tą,
która postanowiła ruszyć dalej, więc obydwoje również za nią podążyliśmy, aby
pająk leżący na ziemi nie podniósł się za szybko i nie ruszył w pogoń.
— Wyjaśnijcie mi, czemu w ogóle z wami idę? — spytałam po jakimś
czasie naszej syzyfowej wędrówki. — Jakim cudem jestem z wariatką, która tworzy
z nici węże i zaklinaczem pająków, który… szczerzy się jak głupi do sera? — spytałam, narzekając i zerkając na nich.
Znów prowadziłam naszą wędrówkę, a oni wymienili się zaskoczonymi
spojrzeniami. Ryan wzruszył ramionami i uśmiechnął się do mnie szeroko.
— Moja uroda i wszechogarniający urok tak na ciebie zadziałały, że
poszłabyś za mną do samego Tartaru — wyjaśnił.
Zaskoczyła mnie jego wypowiedź, a gdy zrozumiałam sens słów,
prychnęłam z największą pogardą, na jaką było mnie stać (a była ona spora w
takim miejscu) i spojrzałam pytająco na czarnowłosą, która wyglądała na winną.
— Ja… Pewien satyr cię wyczuł, ale ponieważ był goniony przez Chimerę,
nie mógł się tobą zająć i Chejron uznał, że to będzie dobra misja dla mnie, aby
sprowadzić cię do obozu — powiedziała niepewnie i cicho, ale z powodu ciszy,
jaka tutaj panowała, jej głos był dobrze słyszalny. — Weszliśmy tutaj,
ponieważ… wydawało mi się, to znaczy wydaje mi się, że to część labiryntu i
może… udałoby nam się dotrzeć do… do obozu — wyjaśniła.
Nic a nic z wypowiedzi Maggie nie zrozumiałam, więc tylko się w nią
wgapiałam z kamienną twarzą.
— To nie jest labirynt Minotaura — oznajmił z rozbawieniem Ryan. —
Byłem jakiś czas w nim, więc wiem, co mówię — powiedział, przerywając jej, gdy
otworzyła usta, aby wyrazić swój sprzeciw. — To jest coś innego — dodał i z
podziwem zaczął się rozglądać.
Ich rozmowa była dla mnie bezdennie głupia i więcej niż połowy ich
słów nie rozumiałam, więc nie zamierzałam się w nią mieszać. Nie mogłam jednak
w tej chwili im zwiać, bo chociażby wziąć pod uwagę pająko-podobnego stwora?
Pewnie byliśmy już bliżej do nieznanego miejsca czekającego za wyjściem, a
jakoś nigdy nie uciekałam przed wyzwaniem. Wiedziałam, że Maggie zadrżała
lekko, najpewniej z przestrachu, ale rudzielec wglądał jakby cała podróż była
dobrą zabawą, a że ktoś może zginąć, było jedynie dodatkową atrakcją – to było
coś, czego nie mogłam pojąć. Nigdy nie spotkałam osoby o tak pogodnym duchu,
która nawet w niebezpieczeństwie jest rozbawiona, choć… przypomniałam sobie
moment, gdy przeklął, zobaczywszy sfinksa, bo byłam jak nic pewna, że go
zobaczył. Ciekawa byłam, czemu właśnie tak zareagował?
— W takim razie, co to jest Panie-wiem-wszystko? — spytałam z
sarkazmem.
Przypominając sobie, że Ryan upomniał Maggie (naszego przewodnika), iż
nie jesteśmy wcale w Labiryncie Minotaura, a ja nawet nie miałam pojęcia, czemu
nagle pod Nowym Jorkiem ktoś zechciałby
wybudować jakikolwiek labirynt, przecież to była bezdenna głupota!
Drań się zaśmiał.
— Wydaje mi się… Panno-ponura-i-mądra-oraz-piękna-i-olśniewająca, a raczej jest to rzecz oczywista, że jako główne danie wędrujemy wprost do
paszczy lwa — wyjaśnił.
Poczułam ciepło na policzkach, więc odwróciłam się do niego tyłem,
wbijając wzrok w długi korytarz zastanawiając się, kiedy się skończy.
— Wiecie… — zaczęła Maggie.
Niedane jej było jednak dokończyć, bo nagle tunel lekko się
zatrząsnął, a daleko przed nami mignęły światła i to nie byle jakie. Spojrzałam
porozumiewawczo na moich towarzyszy i we trójkę ruszyliśmy biegiem w tamtą
stronę. Już po kilku minutach zorientowaliśmy się, że jesteśmy przed kolejami, a
gdzieś niedaleko musi być stacja, bo w podziemiach jeździ tylko metro.
Obejrzałam się za siebie i aż sapnęłam zaskoczona, zwracając tym samym
na siebie uwagę towarzyszy, a następnie cała nasza trójka z czystym
niedowierzaniem wgapiała się w metalowe kraty i ceglaną ścianę za nimi, jakby
tunel, przez który weszliśmy, nigdy nie istniał.
Maggie podniosła drżącą dłoń i dotknęła ściany jak również metalu i ze
zdumieniem na twarzy spojrzała na nas z lekkim przestrachem.
— To jest prawdziwe — wyjąkała.
— Czy takie rzeczy nie zdarzają się w twoim świecie? — zapytałam ostro
z powodu strachu, jaki czułam.
Czarnowłosa zmieszała się, a rudzielec, ignorując nas, z uśmiechem
zeskoczył na tory i zerknął na nas znacząco, zachęcając do tego samego,
niebezpiecznego kroku.
— Jest mgła, ale mgła nie może… nie powinna stawiać materialnych
rzeczy — zauważyła.
Spojrzałam na nią i wzdychając ciężko, cofnęłam się o krok, a
następnie rzuciłam z całej siły na ścianę. Podnosząc się z zakurzonej podłogi,
spojrzałam na zdumioną minę Maggie, choć byłam pewna, że ona mnie w tej chwili
w ogóle nie widzi. Było jednak tak, jak podejrzewałam, to-coś działało tak na
nasz umysł, że widzieliśmy i czuliśmy to, co chciało nam pokazać (choć mogłam
równie dobrze się porządnie poobijać, gdyby ściana była jednak prawdziwa).
Otumaniło nasze wszystkie zmysły, ale gdy nasze ciało – tak jak moje – zostało
rzucone na nią nie mogło się odbić, ponieważ nic materialnego tam naprawdę nie
istniało.
— Jill? Jesteś tam? — spytała drżącym głosem Maggie.
— Dziewczyny! Pośpieszcie się! — krzyknął z rozbawieniem Ryan. — Jill
nie strasz łatwowiernej matki węży — dodał i zaśmiał się ze swojego dziwacznego
żartu.
Wyszłam z korytarza równie gwałtownie, co weszłam. Czarnowłosa
podskoczyła, piszcząc ze strachu, zignorowałam ją całkowicie, zeskakując z
niewielkiej półki w ścianie, na której obydwie stałyśmy, na ziemię i lekko się
zachwiałam, a następnie spiorunowałam wzrokiem Ryana, który znów się szczerzył.
— Ja nie dokuczam słabszym — oznajmiłam.
— Nie wątpię w twoją sprawiedliwość i dobroduszność — powiedział,
obdarzając mnie uśmiechem. – Niestety, zaczynam jednak wątpić w poczucie humoru — dodał.
— Mam poczucie humoru!
Maggie, która wylądowała koło mnie z niezwykłą gracją, jak na
panikarę, spojrzała na mnie z czystym zdumieniem, jakbym właśnie zaczęła gadać
w jakimś nieznanym jej języku, a następnie zachichotała. Nie widziałam w tym
nic zabawnego, więc spiorunowałam ich wzrokiem – co robiłam często, gdyż durne
zachowanie mnie drażniło – i ruszyłam królewskim krokiem przed siebie.
— Ej, ty, kabarecie, idziesz w złą stronę! — krzyknął Ryan.
Następnie jęknął z bólu, gdy przechodząc koło niego, z całej siły
walnęłam pięścią w jego ramię, ale wiedziałam, że był to raczej udawany okrzyk,
gdyż szeroki uśmiech i błysk rozbawienia w oczach jeszcze bardziej mnie rozzłościł.
Po pierwsze podziwiam Cię za tempo pisania. Dopiero co był drugi rozdział, a tu już kolejny, człowiek nie ma czasu się zniecierpliwić :) Po drugie jak zwykle szacun za to, że wszystko umiesz pięknie rozbudować. Chodzi mi tu głównie o akapicie z lodami. Zaczyna się od lodów, a kończy tatem. "I ruszyłam królewskim krokiem" moje ulubione zdanie. Nie wiem dlaczego, tak po prostu :)
OdpowiedzUsuńJuż wyjaśniam moje szybkie tempo oraz dziękuje z góry za twój komentarz!
UsuńZakładając bloga miałam już trzy pierwsze rozdziału ^^
Ja również uwielbiam Jill i jej postawę (w końcu sama ją stworzyłam).
Cieszę się również, że opowiadanie przypadło Ci do gustu :)
Łoł. Masz naprawdę niezłe tempo. Jak pisałam poprzedni komentarz to nawet nie zauważyłam nowego rozdziału. Ale dobrze, że jest :D (Teraz szczerzę się jak Ryan). Musze ci powiedzieć, że z rozdziału na rozdział coraz bardziej lubią twoją twórczość i coraz bardziej ci zazdroszczę. Chciałabym pisać tak jak ty. -.- Masz wyobraźnię, własne pomysły na zbudowanie świata herosów. Jill, jest genialna po prostu. Sama bym tak walnęła chłopakowi jakby podważał mój autorytet. :P
OdpowiedzUsuńTą ostatnią część od wejścia do tunelu musiałam przeczytać dwa razy, bo nie wiadomo dlaczego mój pies był bardzo zdeterminowany w zjedzeniu klapki mojego laptopa ;-; Ale to nic straconego :D Scena z pająkiem była bombowa.
Ja też chce mega wielkiego pająka, który może mnie zabić :']
"Ej, ty, kabarecie, idziesz w złą stronę!" Nie wiem dlaczego, ale to mnie najbardziej rozśmieszyło. ;P Jak dla mnie skończyłaś rozdział mocnym akcentem :)
Życzę weny w dalszym tworzeniu i pozdrawiam
Buziaki, Inna :3
Jeżeli chodzi o pająki, to aż wstyd się przyznać, ale z jednej z bajek (którą oglądałam z młodszą siostrą!) tam dowiedziałam się, że pająki mają łaskotki, więc uznałam, że jedynie Ryan może być na tyle szalony, aby coś takiego zrobić (i powiedzieć). Szczerze mówiąc, moja wyobraźnia jest często przerażająca.
UsuńBardzo dziękuje Ci za twój komentarz i że opowiadanie przypadło Ci do gustu :)
Ostatni tekst miał właśnie na celu rozśmieszenie czytelnika i jestem szczęśliwa, że jednak mi się udało :D
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuje za twój komentarz ^^
Świetny rozdział :D Tak jak reszta czytelników uważam, że masz super tempo pisania ;))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i powodzenia w dalszych postach!
http://halloweenismylife.blogspot.com/
Dlaczego dopiero teraz odkryłam twojego bloga?? Opowiadanie zbyt genialne, żeby było tylko na blogu. Masz naprawdę niesamowitu talent. Swoją drogą cudny wygląd bloga. Czekam na następny post i obserwuję. Masz nowego stałego czytelnika :)
OdpowiedzUsuńZapraszam: http://tommorow-is-beautifull-dream.blogspot.com/
Miło słyszeć, że moje opowiadanie przypadło Ci również do gustu :)
UsuńSzablon bloga robiłam sama, więc jestem równie zadowolona, że i on Ci się podoba.
Bardzo się cieszę, że jednak zapuścisz tu korzenie =)
Dzień dobry :) Miałam ostatnio małe problemy z netem i niestety rzadko tu bywałam, ale już nadrabiam zaległości :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję, że wspomniałaś o mnie na łamach swojego rozdziału, zrobiłaś mi tym wielką i miłą niespodziankę. Dziękuję.
Przeczytałam caluśki rozdział i czuję niedosyt!!! Chciałam więcej :)
"- Pająki mają łaskotki – wyznał" nie no nie mogę! Będę musiała to przetestować jak się jakiś pojawi na horyzoncie :)
Poza tym cały tekst jest wspaniale napisany. Brawa dla tej pani :)
Pozdrawiam cię serdecznie i życzę dużo weny, bo jestem naprawdę ciekawa co też będzie dalej
http://nim-ci-zaufam.blogspot.com/
Czytając twojego komentarza moje serce zalało ciepło, naprawdę cieszę się, że Ci się spodobało. Rozumiem problemy z netem, sama często je miewał -_-
UsuńZastanawiam się, kiedy to Ty napiszesz kolejny rozdział o Dominice?
Również pozdrawiam ^^
Bardzo spodobał mi się Ryan :) Jest zabawny i uroczy :D Opowiadanie jest w pewnym sensie wyjątkowe :) Jeszcze nie miałam okazji czytać o herosach.
OdpowiedzUsuńJedynie styczność miałam z książką "Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy" :)
Bardzo lubię takie tematy, żałuję, że nie mam już tego na historii xd
Rozdział można uznać za udany :) Szło się przy nim uśmiać, a przy okazji był bardzo ciekawy i wciągający :)
Chętnie przeczytam i skomentuję kolejny rozdział, jeśli mi się odwdzięczysz :D
love-ya-ff.blogspot.com
Opowiadanie bardzo mnie zaciekawiło:)) Ryan wydaje się być ciekawą postacią^^ Zobaczymy co wydarzy się dalej, jak na razie zaczynam obserwować+ Zapraszam do mnie ♡
OdpowiedzUsuńNa początku mojego komentarza muszę się do czegoś przyznać. Wzięłam sobie laptop, włączyłam twojego bloga, odpakowałam MilkyWay'a którego miałam zjeść w szkole i zabrałam się za spożywanie go a tu nagle... czytam sobie o mlecznym batonie, który jest ambrozją. Aż spojrzałam podejrzliwie na smakołyk w mojej ręce. Przypadek? Nie sądzę. Dobra do rzeczy. Piękne opisałaś ten moment kiedy Jill wspominała o lodach i o swoim ojcu. Coś mi się nie wydaje aby aby to, że nie mógł jej odwiedzać miało związek z odebraniem mu praw rodzicielskich.Wyczuwam tu jakiś boski przekręt, obietnicę, lub zwyczajne wyroki przeznaczenia. Wspominałam już, że wspaniale dobierasz tytuły rozdziałów? Na początku fajnie brzmią, a potem gdy odnajduje je w trakcie tekstu dopiero nabierają sensu. Szczerze mówiąc nie powierzyłabym Maggie nawet palca u nogi. Ta dziewczyna to chodząca katastrofa (no chyba, że to w myśl idei że w niektórych podaniach spotkanie z Hekate zapowiadało katastrofę, choć w tym wypadku nie widzę związku :D) Czego Magic się nie tknie zaraz się robi z tego niezła Afera. Najpierw Dionizos i Chejron zostali zamienieni w szczury, a zaraz za tym - zaledwie w kolejnym rozdziale - przez nią bohaterowie mieli do czynienia z ogromnym grzechotnikiem. Pocieszna jest i tyle. Szczerze, nie potrafię wskazać ulubionej postaci - bo zarówno Jill, Ryan jak i Maggie mają pełno cech charakterów które tylko punktują. Nie mniej jednak ucieczka ze szpitala przebiegła (głównie dzięki wężowi) nad wyraz sprawnie :) Jeśli chodzi o postać Sfinks... Cóż biedna, ma tylko dwa pytania, naprawdę? Warto byłoby w tym miejscu wymyślić własną zagadkę, choć nie powiem, że po dłuższym zastanowieniu nic nie wymyśliłam, więc byłoby naprawdę ciężko. Jill zaimponowała mi znajomością odpowiedzi, ponieważ ja także nie znałam tej zagadki. Pająki mają łaskotki? Bardzo chciałabym to sprawdzić, niestety brzydzę się zarówno ich jak i insektów. Ryan pokazuje tu delikatną arogancję... Kto by pomyślał. Ja na pewno nie. Z początku brałam go za całkiem spokojnego gościa. (Dlaczego kojarzył mi się z Ronem z Harry'ego Pottera? Nie wiem, to durne skojarzenie. Już się go pozbywam.) Jednak te uszczypliwości miedzy bohaterami naprawdę mnie fascynują. Coś czuję, że od niepozornego spotkania wariatów wyrośnie prawdziwa przyjaźń. Kochana, ujęłaś mnie za serce tym świetnym pomysłem mgły (mgły prawda?) która sprawia, że widzimy to czego nie ma lub jest jeśli nie jest. Czuję, że bohaterowie są co raz bliżej obozu. Ale do kolejnego rozdziału dorwę się później. Najchętniej przeczytałabym wszystko jednego dnia, jednak czas i natłok pracy na to nie pozwalają. Oczywiście w poprzednich komentarzach zapomniałam napisać - a zawsze o tym informuję - że obserwuję twoje cudne opowiadanie i dodałam je do Polecanych na własnym blogu :) Czy coś jeszcze? Chyba nie. jak mi się przypomni to napisze kiedy indziej. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Uwielbiam tego batona! One smakują jak prawdziwa ambrozja, więc się Twojemu zachowaniu nie dziwie! Właściwie w świecie herosów, boscy rodzice nie mają prawa opiekować się swoimi dziećmi pół-krwi, co jest smutne, a ojciec Jill ma pełne ręce pracy, więc mógł wkurzyć kogoś... np. takiego małego boga na olimpie z piorunami.
UsuńTytuły rozdziałów dopieram czysto przypadkowa, jedynie te, które mi się najbardziej spodobały, są to moje ulubione teksty, bądź moment w rozdziale (ależ jestem skromna xD). Maggie to niezła numerantka, a z rozdziału na rozdział się tylko rozkręca!
Wiem, też nie miałam pomysłu na dobrą zagadkę, a Sfinks musiał w tym rozdziale się pojawić (pamiętaj o reakcji Ryana na tego stwora!). Ryan i arogancja? Bardziej bym powiedziała, że się popisywał przed Jillian i błagam tylko nie kojarz go z Ronem >.<
Mgła to niestety nie mój pomysł, choć żałuje, ale jest to pomysł autora książki, a na której podstawie jest moje opowiadanie. Nie mniej dziękuje za komplement :D
Właściwie do obozu dotrą dopiero w szóstym rozdziale (tym najnowszym na moim blogu). Dziękuje ślicznie, za komentarz i szczerą opinię, jak również za fakt, że naprawdę spodobała Ci się moje opowiadanie, że dodajesz je do swoich linków w Poleconych (co prawda, sama powinnam się wziąć za aktualizację swoich, ale jakoś mi się nie chce - mam lenia :c)
Mam ten sam problem, ale rozumiem cię doskonale. Człowiek ma tyle na głowie, że często się zastanawiam, czemu dzień nie trwa 48 godzin? Wtedy na pewno, ze wszystkim byśmy zdążyli (choć może ceny by wzrosły, a człowiek zarabiał mnie?).
Naprawdę dziękuje, za twój komentarz, jestem naprawdę szczęśliwa, że przypadło Ci do gustów, mam nadzieje, że nie zawiedziesz się czytając dalsze rozdziały :)
Również pozdrawiam ^^
Mam takie małe pytanie... Co Ryan ćpał? XD Niech się podzieli!
OdpowiedzUsuńNie wiem, dlaczego, ale moją ulubioną bohaterką jak na razie jest Maggie - ta dziewczyna jest mocarką - mimo, że może jeszcze tego po niej nie widać. Ale ja czuję, że drzemie w niej wielki potencjał! A że czasem jej jakieś zaklęcie nie wyjdzie, to nic!
Cholernie podoba mi się, że nie czekasz z akcją. Czyta trzeci rozdział, a tutaj zdążyli uciec ze szpitala, spotkać Sfinksa i wejść do dziwnego tunelu. Ciekawi mnie, kto jest ojcem Jillian... Może się wkrótce dowiem XD
Pozdrawiam!
Niestety nie ćpa, ma tak od urodzenia - odziedziczył to po matce i być może kiedyś upuściła go na głowę... kto tak im wie? :D
UsuńJak teraz tak piszesz o tej akcji... ja cały czas sądziłam, że ją spowalniam... chyba muszę teraz bardziej ją zwolnić >.< Chodziarz jak będą w obozie się tempo zwolni... a może nie :D Niestety nie tak szybko się dowiemy o ojcu Jill, bo mam plany, co do domku Hermesa... hi hi hi...
Dziękuje za wspaniały komentarz i również pozdrawiam ^^
Przepraszam z góry, że tak późno, ale obowiązki przytłaczają. Teraz postaram się przeczytać wszystko w jak najbliższym czasie żeby być na bieżąco.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. Pomysł z batonem mega. Oczywiście zaskakujesz mnie pozytywnie. Ta magia Maggie jest cudowna. Trochę dużo epitetów daję, ale musisz mi to wybaczyć. :) Po prostu jestem zachwycona. Uwielbiam Maggie i Ryana. Świetne postacie. Te zagadki Sfinksa super. Ja powiem szczerze, że nie umiałabym odpowiedzieć na to pytanie. Ale teraz odpowiedź już znam, może się przyda. :D
Podoba mi się twój styl pisania. Wszystko jest oryginalne. Oby tak dalej. :*
Spoko, jeżeli opowiadanie Ci się podoba, ja już jestem szczęśliwa, a jak się mawia "Kto się śpieszy, ten się diabeł cieszy", więc nie ma pośpiechu :3
UsuńOch! Dziękuje :) Jednak nie wszystkie pomysły są mojego autorstwa, ale magia Maggie to już mój dziwaczny wymysł :D Dziękuje jeszcze raz z całego serca! Mam nadzieje, że dalsze rozdziały Cię nie zawiodą!
Jeszcze raz dziękuje i pozdrawiam ^^
Okej, jestem z kolejnym komentarzem! :D Tym razem na raz skomentuję drugi i trzeci rozdział. ;) Nie miałam ochoty przerywać czytania po poprzednim rozdziale, żeby napisać komentarz, wybacz, to przez Twoją świetną historią! ;*
OdpowiedzUsuńWięc tak. Najbardziej z tej trójki polubiłam chyba Ryana, a jego wieczny entuzjazm jest dziwny, śmieszny i zaraźliwy! :D I apropo jego postaci. Czy on na prawdę łaskotał pająka?! XD Jakby coś będę wiedzieć co robić w takiej sytuacji! :D (nie oszukujmy się i tak ucieknę z krzykiem) "Nie dość, że piękna, to jeszcze mądra." "Panno-ponura-i-mądra-oraz-piękna-i-olśniewająca" Czyżby ktoś tu podrywał Jillian? :D
Maggie jest... przeciętna. Nic do niej nie mam, ale nie zrobiła na razie nic takiego, żebym ją specjalnie polubiła. Jest trochę sztywna i wiecznie roztrzęsiona.
No i wreszcie główna bohaterka: Jill! Uwielbiam ją! :D "Czuję się jak Alicja w Krainie Czarów" Hahah <3 Dziwi mnie tylko, że mimo tylu dziwnych rzeczy, nie jest tak zszokowana jak byłabym na przykład ja... ale mniejsza o to. ;)
Wspominałam już, że masz świetne poczucie humoru? Chyba nie... czas więc to powiedzieć! Masz świetne poczucie humoru! :3
Pozdrawiam cieplutko, przesyłam buziaki i pędzę dalej do kolejnego rozdziału! ;*
Witam Cię ponownie! :D
UsuńMoje ego zostało ugłaskane, ale... mów (pisz) jeszcze...
Tak, Ryan naprawdę łaskotał pająka, zaś o łaskotkach dowiedziałam się w bajce :P
Już niedługo dowiesz się, że nie tylko to robi :)
Dla Maggie przyprowadzenie Jill do obozu, jest "misją", którą zlecił jej Chejron (centaur i nauczyciel/opiekun w obozie). Każdy heros, jakąś dostaje, a są one niebezpieczne ze względu na czyhające poza obozem potwory mitologiczne, które chcą zabić każdego herosa. Pierwsze wrażenie Maggie nie jest dobre, ale później chyba ją polubisz... chyba.
To wyjdzie później, ale Jill raczej wiedziała, że istnieją takie stworzenia. Dowiesz się, więcej zdecydowanie w późniejszych rozdziałach :)
To akurat wiem xD *skromna ja* Bo jeżeli człowiek umie śmiać się sam z siebie, to musi mieć poczucie humoru! W każdym razie bardzo dziękuje za ciepłe i miłe słowa :)
Dziękuje za feerycznie bajeczny apolliński komentarz!
Bussis! :3
Hejka!
OdpowiedzUsuńRayan i Jill są tacy słodcy...
Maggie. Maggie. Maggie. 😊😊😊
Ogółem cudo.